Program czuwania rozpoczął się już o 18.00 – wyszliśmy na miasto rozdawać przechodniom (zwłaszcza młodym) ulotki zachęcające do przyjścia na czuwanie, które miało się odbyć w… kaplicy na dworcu PKP.
– Dworzec to neutralne miejsce, nie jest tak zamknięte, jak Dom Misyjny. A my chcemy dotrzeć do ludzi, którzy nie znają Boga na co dzień, nie przychodzą szczególnie chętnie do kościoła. Bardzo zależy nam właśnie na takich osobach: młodych, szukających sensu życia. – diakon Damian skupia się przede wszystkim na młodzieży.
Rozdawanie ulotek nie trwało długo; podzieliliśmy się na kilka par i zachęcaliśmy przechodniów do wzięcia udziału w naszej akcji. Spotykaliśmy się z różnymi reakcjami, ludzie patrzyli na nas z rezerwą, kpiną, a czasem z uśmiechem. Nie zrażaliśmy się jednak, bo przecież Bóg przez nas działa.
Mocnym doświadczeniem tego wszystkiego było dla nas miejsce, w którym się znajdowaliśmy, jego klimat. To zderzenie dwóch rzeczywistości: zwykłego dworca PKP, z jego wszystkimi codziennymi sprawami, zabieganymi podróżnymi i niezbyt wzniosłym charakterem – z obecnością żywego Boga w kaplicy, z ludźmi adorującymi Go i wsłuchanymi w Jego głos przebijający się przez szum pociągów… Uderzające było to, kiedy diakon Damian w środku nocy, w czasie siarczystego mrozu, gdzieś w jakimś miejscu Polski na zwykłym, szarym dworcu – mówił nam o miłości Boga. Mówił z entuzjazmem i zapałem o Jego wielkiej mocy, o tym, jak bardzo kocha każdego z nas, i że może On zmienić życie wszystkich ludzi. To było naprawdę niezwykłe doświadczenie obecności Jezusa wśród nas.
Czy na czuwanie przyszło dużo osób? Cóż… nie licząc naszej piętnastoosobowej grupy oraz trójki ludzi opiekujących się kaplicą, był jeden człowiek – dość ubogi i może nie do końca świadomy tego, co się tutaj dzieje, ale w pewnym momencie nawet wydający się być szczęśliwym. Nie zraziliśmy się jednak wcale – być może opłacało się przygotować to wszystko właśnie dla niego. A wierzymy, że z czasem będzie nas coraz więcej.
Po północy, wracając do Domu Misyjnego, wstąpiliśmy do „Zagłębia Frytek”, na (podobno najlepsze i najtańsze w Polsce) frytki. Fakt, nie były wcale drogie: 100g za złotówkę, a do tego darmowe sosy. Najedliśmy się więc i trochę ogrzaliśmy. Chociaż jeśli mowa o ogrzaniu, to może głównie dlatego, że w trakcie powrotu ktoś zainicjował bitwę na śnieżki – bo właśnie tego samego dnia spadł pierwszy śnieg. Także było i mokro, i wesoło.
Kiedy już dotarliśmy do Domu, było grubo po północy. Przy herbacie ustaliliśmy, co nam się podobało, a co należy zmienić, ponieważ chcemy udoskonalać nasze czuwania i pociągnąć za sobą innych. Wierzymy, że nam się uda. Warto mieć wiarę i próbować. Warto też przyjechać tu i zobaczyć, o co nam właściwie chodzi.